piątek, 3 września 2010

Nasz Rzeźnik

Rzeźnik ma swój mięsny w moim bloku, właściwie drzwi w drzwi. Jest starszawym Pakistańczykiem, ma trzech synów i nikt nigdy nie widział ani jego żony, ani żon synów. Ma opinię bycia najlepszym w Barcelonie, ale jest to okoliczna opinia utworzona przez wdzięcznych za tanie mięso mieszkańców Barrio Gótico.
Nasz rzeźnik ma w swoim mięsnym ogromne ilości wołowiny, trochę kurczaków (mają tu w zwyczaju zostawiać głowy biednym kurczakom, co sprawia, że zdecydowanie odechciewa się drobiu), ale też herbatę jaśminową, suszone owoce i imbir, wodę mineralną i kilka podstawowych rodzajów masali. Po lewej stronie ustawionych jest 8 krzeseł, na których siadają oczekujący na usługę, ale też na których siadam ja, kiedy zwyczajnie nie mam ochoty wspinać się na moje drugie (które w rzeczywistości jest czwartym) piętro przez ciasną i nieznośnie ciemną klatkę schodową.
Rzeźnika tego bez wątpienia uznać możemy za naszego dzielnicowego psychologa. Można z nim porozmawiać o wszystkim. No, prawie wszystkim, bo trzeba mieć na względzie wiek i pochodzenie. Na tej specyficznej kozetce spoczywają wszyscy Ci, którzy zmęczeni trudami dnia, znużeni ramadanem i brakiem wody w 40 stopniowym upale, albo po prostu przechodzący obok mają ochotę wyspowiadać się z nieuczciwego, brutalnego życia które przyszło im wieść.
Nie dalej jak wczoraj, po uporczywych próbach nawiązania kontaktu w urdu z przysłanym do mej cierpiącej pralki technikiem (za której nie naprawienie zażyczył sobie 50 euro... rozumiem, że jest mu ciężko, ale oni wciąż uważają, że jak biały, to ma pół mózgu i pieniądze, które można od niego bez trudu wyciągać, bo ewidentnie znajduje je na ulicy poprzez samo bycie Europejczykiem), spoczęłam na dole z okropną imitacją chleba, bagietką, narzekając na zacofany kraj leni, w którym ja, głupia, zdecydowałam się żyć. Podzieliłam się z rzeźnikiem moją opinią o niesprawiedliwości, jaka mnie spotkała (technik ów łaskawie odwiedził mnie po tygodniu próśb i błagań, spóźniwszy się dwie godziny zażądał dwa razy tyle ile ustaliłam z jego szefem za pracę, którą miał skończyć dzisiaj, bo 'spartaczył', ale nie przyszedł, bo po co...oczywiście nie dostał ani centa).
Oczywiście rzeźnik już wiedział, na czym stoję, bo wszyscy na osiedlu żyją faktem, że "ta młoda ze wschodu" chodzi z Indusem i to już tak długo...
"Znajdź sobie Ty Polaka..." - zaczął "Nie poradzisz sobie w Indiach. Nie dostosujesz się. Co innego miesiąc, dwa, kiedy wszyscy traktują Cię jak gościa, a co innego żyć tam, tak daleko od domu".
Nic nie mówiłam. Nie chciało mi się.
"Ogromnie dużo moich znajomych pożeniło się z Hiszpankami, Brazylijkami, Arabkami... i potem, po latach, kiedy dzieci powyrastały, tak czy siak każde obrało swoją drogę"
"Dlaczego?"
"Bo każdy chce być na swojej ziemi. Brakuje nam tego, co było, coraz bardziej. On będzie chciał kupić ziemię w Indiach, Ty w Polsce, tutaj nikt nie jest u siebie"
"Chyba można pójść na jakiś kompromis, prawda? Może oni nie znali kompromisów, dlatego im nie wyszło..."
"To nie chodzi o kompromis. Nie wyobrażasz sobie nawet tych różnic. To tak, jak zwierzątko w morzu i zwierzątko na lądzie... Rybka i myszka. Każde może wystawić główkę i porozmawiać "Jak tam?", mogą się przyjaźnić, ale ani jedno ani drugie nie przeżyje w środowisku innego. Rybka zginie na lądzie, a myszka w wodzie."
Opowieść o rybce i myszce przybiła mnie, poza tym przyszła cała masa żądnych mięsa klientów, zatem zabrałam moją okropną bagietkę i wróciłam do domu.

sobota, 5 czerwca 2010

Ser i wino


Na myśl o Hiszpanii ludzie zazwyczaj mają przed oczami torreadora, tancerkę flamenco w kolorowej kiecce oraz gitarę klasyczną o kuszących kształtach. Hiszpania słynie też z pysznych serów i wina. Ale...

"Te lo han dado con el queso" [podali ci to z serem] to przesympatyczne wyrażenie, oznaczające że jego adresat okazał się czyjąś ofiarą/frajerem/pierdołą, albo (zazwyczaj) wszystkim na raz. Musiałem bardzo marudzić - po winie, rzecz jasna, bo już nie pamiętam na jaki temat - że Dani zapodał mi tę właśnie zgrabną frazę.

Bierze się ona ze zwyczaju tutejszych oberżystów, których zbrodnią byłoby nazwać barmanami. Otóż gdy w tawernie chce się przyoszczędzić trochę euro, sprzedając tanie albo chrzczone wino w miejsce dobrego i drogiego, na zakąskę (tapa) podaje się dojrzewający ser o możliwie intensywnym smaku. Klient nie będzie marudził, bo nawet nie poczuje.

Zdrówko i smacznego!